poniedziałek, 29 października 2012

Rozdział 16

Kolejny słoneczny poranek. Draco otwarł oczy rozglądając się po pokoju. Szukał. Sam nie wiedział czego. Sensu życia? Nie. Przecież już go znalazł. Przy Hermionie. Westchnął. Ciche skrzypnięcie drzwi oznajmiło blondynowi przybycie tajemniczego gościa. Już zamierzał się go pozbyć, gdy poczuł, że ów gość wślizguje mu się pod kołdrę. Odwrócił się w stronę przybysza, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć jego usta został zamknięte pocałunkiem. I w jednej chwili zapomniał o zamiarach wywalenia nieproszonego gościa.
– Czemu zawdzięczam tą miłą wizytę? – zapytał, gdy dziewczyna odsunęła się od niego delikatnie. Na jej ustach zakwitł tak dawno niewidziany uśmiech. 
– A mam sobie pójść? – zapytała zerkając na chłopaka ze strachem. Może on tylko udawał? Może to wszystko tylko po to, by w końcu ją zaliczyć? Poczuła, jak blondyn przytula ją do siebie. Nie, on nie mógł udawać. Wtuliła się ufnie w jego ramiona. Zapadła chwila milczenia. Dziewczyna zbierała się w sobie, by odpowiedzieć na pytanie blondyna.
– Miałam koszmary – powiedziała cicho. Draco nic nie powiedział. Nie przerywał jej. Gładził delikatnie jej ramiona – znowu śniła mi się ta noc, gdy...
– Cii... Nie musisz mówić. Rozumiem – przerwał jej blondyn przytulając do siebie jeszcze mocniej. Gdyby tylko mógł dorwałby tą przeklętą krzyżówkę rodziny Adamsów i Einsteina. I skopał mu tak tyłek, że nie wiedziałby, jak się nazywa i którędy na scenę. Westchnął cicho i pocałował dziewczynę w czoło.
– Czołem szczury lądowe. Co dziś ciekawego porabiamy? – zapytał Jack wpadając do sypialni Dracona bez pukania. Przyodziany był w czarną koszulę i dopasowane ciemne jeansy. Dziwnie znany zestaw ciuchów.
– Co ty tu.... Chwila! Czy ty masz na sobie moje ubrania?! – wrzasnął blondyn zrywając się na równe nogi.
– Ojoj – pisnął Jack i błyskawicznie wyskoczył z pokoju uciekając przed rozwścieczonym chłopakiem. Hermiona uśmiechnęła się pod nosem. Nie sądziła, że będzie miała z tą dwójką aż tyle kłopotów. 
– O co tym razem poszło? – zapytał Blaise stając w drzwiach. Hermiona podeszła do niego. 
– Jackowi przypadły do gustu ciuchy tlenionego. Ale jemu chyba się to nie spodobało – odparła. Wzięła kuzyna za rękę i razem z nim zeszła do kuchni na śniadanie. Jack i Draco gonili się po rozległych terenach otaczających rezydencję Riddlów. Pewnie trochę im na tym zejdzie. Nastawiła wodę na herbatę i wzięła się za szykowanie kanapek. Mimo, że mogła w tym celu używać czarów nie robiła tego. Już dawno doszła do wniosku, że jedzenia przyrządzone samemu dużo lepiej smakuje. 
***
- Cholera – warknął Daniel. Chodził zły po pokoju. Właśnie otrzymał odmowę współpracy od wampirów. Tego się nie spodziewał. Myślał, że przylecą do niego, jak na skrzydłach. I co i licha oznacza, że otrzymali ciekawszą propozycję? Kto mu się miesza w interesy?
– Uspokój się. Może to i lepiej. Oni są nieobliczalni. Mogli by skrzywdzić kogoś nam bliskiego –powiedziała Jane gładząc męża po ramieniu. Ten bez słowa opuścił pokój. Tak być nie może. Nikt nie będzie mu kradł sprzymierzeńców. Jak się dowie, kto to, zamorduje. Marny los czeka tego, który spróbował podważać autorytet syna wielkiego Lorda Voldemorta.
***
Hermiona i Blaise siedzieli w kuchni. Zajadając kanapki i rozmawiając, co jakiś czas zerkali w stronę drzwi do ogrodu. Raz po raz przebiegali przed nimi Draco i Jack na zmianę. Hermionie w końcu znudziło się czekanie na nich. Podeszła do drzwi w chwili, gdy zbliżał się do niej Draco. Uchwyciła go za koszulkę. Efekt tego był taki, że oboje wylądowali na ziemi. Hermiona podniosła się. otrzepała ubrania i spojrzała karcąco na blondyna. Kawałek dalej stał Jack, który nie bardzo wiedział, czy wolno mu się roześmiać.
– Dosyć tego. W kuchni czekają na was kanapki. Im szybciej uporacie się ze śniadaniem ty szybciej zrobimy sobie małą wycieczkę do Nowego Jorku – powiedziała Hermiona. Chłopacy spojrzeli po sobie. Ich spojrzenie mówiła jedno “jeszcze z tobą nie skończyłem”. Hermiona pokręciła z rezygnacją głową.
– Ale on musi wyskoczyć z tych ciuchów – zarządził Draco.
– Boli, że wyglądam w nich lepiej od ciebie? – zagadnął niewinnie Jack. Armagedon pomyślała Hermiona.
– Osz ty...
– Uspokójcie się. Draco marsz na górę się ubrać. Jack do kuchni na śniadanie. Wybacz kochanie, ale on musi zostać w tych ciuchach. Nie może wparować do NY w stroju pirata. Mielibyśmy kłopoty – powiedziała Hermiona uśmiechając się przepraszająco do blondyna. Na twarzy Jacka zakwitł wyraz triumfu. Hermiona widząc to czym prędzej wepchnęła Dracona do domu.
***
Nowy Jork. Miasto piękne i przerażające zarazem. Pełne wieżowców do nieba i butików, których wystawy wręcz krzyczały zachęcając do wejścia. Hermiona postanowiła odwiedzić Piątą Aleję. To przy niej i w jej okolicach znajdowało się najwięcej sklepów wartych obejrzenia. Zresztą tęskniła za starymi kątami. Ze smutkiem spojrzała na mijany przez nią właśnie apartamentowiec. Tu się wychowała. W samym centrum betonowej dżungli. A potem odwiedzała to miejsce tylko we wakacje. Westchnęła cicho. Zapłaciła zależne taksówkarzowi po czym dołączyła do chłopaków stojących na chodniku. Draco i Blaise z szeroko otwartymi oczami rozglądali się po okolicy. Wyglądali jak dzieci w sklepie pełnym najpiękniejszych zabawek. Za to Jack wydawał się być nieco znudzony. 
– Może ja skoczę sobie do Museum of Art.? A wy potem do mnie dołączycie? – zaproponował.
– Spotkamy się w tej kawiarni niedaleko Museum – powiedziała Hermiona uśmiechając się – no chłopcy czas na wycieczkę.
– Prowadź o pani – rzekł Blaise kłaniając się delikatni. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i poprowadziła ich w stronę swojego ulubionego centrum handlowego. Bendels. Jej życie.
***
- Nie Draco... Daj spokój Blaise... Och z wami gorzej jak z dziećmi – mówiła do siebie Hermiona. Zmierzali właśnie w stronę Central Parku. Jednak na ich drodze stanęła budka z lodami. I za nic nie dało się od niej odciągnąć dwójki ślizgonów.
– Proszę. Jeden malutki lód – skomlał Draco. Jack wyglądał na zakłopotanego. Wyraźnie zachowanie chłopaków przypominało mu niemiłe obrazy z przeszłości. Dziewczyna w końcu dała za wygraną. Zapłaciła za lody i ruszyli w stronę parku. Na łące grupa chłopaków w ich wieku grała właśnie w piłkę. Na ławce, nieopodal łąki siedziała śliczna dziewczyna o długich włosach w kolorze blond. Wyglądała niczym roszpunka.
– O mamo – szepnął Draco nie mogąc oderwać wzroku od dziewczyny.
– Wiem stary – zawtórował mu Blaise. Obaj wlepiali oczy w nieznajomą. Przestali interesować się lodami, których żywot dobiegł końca na trawie. Hermiona zmrużyła oczy.
– Ekhem. Ja tu nadal jestem Draco – powiedziała. Nic. Zero odzewu – dobra to wy napalajcie się na naszą roszpunkę a ja idę pograć z chłopakami.
– Co? Ani mi się waż – powiedział Draco spoglądając na gryfonkę. Ale było za późno. Hermiona już witała się z chłopakami. Po krótkiej rozmowie rozpoczęli grę. Draco zszokowany patrzył, jak jego dziewczyna wymija przeciwników i strzela gol za golem. Gdzie ona u diabła się tego nauczyła? Zachodził w głowę blondyn.
– Jestem królem betonowej dżungli! – wrzasnął Blaise. Wszyscy w promilu kilku metrów zamarli spoglądając na chłopaka ze strachem. Czyżby kolejny uciekinier z wariatkowa? Ów tajemnicza blondynka spojrzała na chłopaka litościwie. Pomachała do Hermiony i odeszła w nieznane.
– Dobra dość już narozrabialiście – powiedziała Hermiona podbiegając do nich. Nie była nawet zmęczona. To nazywa się kondycja.
– Przez najbliższy miesiąc się tu nie pokaże. Wstyd mi – dodał Jack spuszczając smutno wzrok.
– Hej, ty znałaś tą blondynę? – zagadnął Blaise ożywiając się nieco.
– Tak. Oni kupili od nas apartament. Mniejsza, wracamy do domu – zarządziła. Chłopcy marudząc pod nosem udali się za nią. Im wcale nie było nigdzie śpieszno. Chętnie poszukaliby tej blond piękności prosząc o numer telefonu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz