poniedziałek, 29 października 2012

SEKRET - Prolog

Życie Hermiony stanęło na głowie we wakacje, przed siódmym rokiem nauki w Hogwarcie. Na warsztatach muzycznych spotkała Malfoya, z którym coś ją połączyło. W dniu swoich urodzin dowiedziała się, że jest wnuczką jednego z najpotężniejszych czarodziei, jakich oglądał magiczny świat, i wcale nie chodziło o Dumbledore'a. Później jej ojciec wszczął rewolucję, którą ona postanowiła zniszczyć. Nie mogła dopuścić, by po raz kolejny jej rodzina ucierpiała. 

Nikt tak naprawdę nie wiedział, co się z nią stało po skończeniu nauki w Hogwarcie. Przepadła niczym kamień w wodę. Po ostrej kłótni z Draconem, w której padło za wiele bolesnych słów, teleportowała się w tylko sobie znane miejsce. Blondyn spędził niemal rok szukając jej wszędzie. Zaczął nawet zakładać najgorsze. W końcu dał za wygraną. Hermiona nie chciała być znaleziona. Musiał się pogodzić z tym, że ją stracił.

Zaczął żyć własnym życiem. Poszedł na studia, skończył je. Zaczął pracę w Ministerstwie, jednak nie odnalazł w tym ukojenia. Sterty papierów walały się po jego biurku czekając, aż je przejrzy i podpisze. Znowu zalegał z potwierdzeniami. Westchnął cicho i przetarł dłonią zmęczone oczy. Gdyby bardziej przykładał się do eliksirów, wiedziałby, co sobie uważyć na pobudzenie. Niestety w tym dobra była Hermiona. Planowała nawet studiować magomedycynę. Marzyła o zostaniu Uzdrowicielem. Tak bardzo chciała zrobić coś dla ludzi, by odkupić nie swoje winy.
- Gdzie ty się podziewasz?- szepnął do siebie zerkając przez małe okno, które wychodziło na tłoczne ulice Londynu. Powoli zapadał zmierzch. Wiedział, że już niczego więcej dzisiaj nie przejrzy. Zabrał teczkę, płaszcz i zamknąwszy za sobą drzwi ruszył w kierunku windy. Jedyną rzeczą, której nienawidził bardziej od papierkowej sterty czasopochniaczy piętrzącej się na jego biurku, była podróż windą. Jego życie byłoby prostsze, gdyby mógł się teleportować z biura do domu i na odwrót. Od windy kręciło mu się w głowie. Nie przywykł do tak małych pomieszczeń. Oczywiście mógł podróżować kominkiem, ale osobie o jego nazwisku nie przystoi tarzać się w popiele. To dobre dla Weasleya i spółki. 

Ze zniecierpliwieniem spoglądał na guziki, które jeden po drugim zapalały się wskazując, gdzie aktualnie się znajdował.

-W piekle na pewno jest przyjemniej- mruczał pod nosem. Wreszcie upragniony hol. Niemal przebiegł odległość, która dzieliła go od drzwi wyjściowych. Świeże powietrze, uliczny gwar. Kto by pomyślał, że kiedyś doceni tą normalność, która każdego dnia czaiła się za oknem jego gabinetu i tylko czekała, by wciągnąć go w swój szary wir codzienności. 

Spokojnym krokiem kierował się w stronę domu. Potrzebował chwili, by pomyśleć. Od dawna nie wspominał Hermiony. Starał się wyprzeć ją ze swoich myśli. Wmawiał sobie, że odeszła. Że umarła. Tak było prościej. Łatwiej pogodzić się ze śmiercią niż porzuceniem.
"Jesteś żałosny Draco. Zachowujesz się, jak pięciolatek"- myślał blondyn, skręcając w kolejną ulicę. "Odeszła, zostawiła cię. Może żyje, może nie. To już nie twoja sprawa. Ona dokonała wyboru. Nie ma, co tego roztrząsać. Skup się na teraźniejszości". Gdyby tylko to było takie proste. Nie widział jej już sześć lat. Sześć długich, pieprzonych, wypełnionych próbami zapomnienia i topienia smutków w alkoholu lat. A ona przez ten czas nie odezwała się do nikogo. Jedyną osobą, która mogła wiedzieć, gdzie szukać Hermiony była jej siostra – Vanessa, ale ta także przepadła. Rok po nich skończyła naukę i ruszyła w świat. Próbował się z nią skontaktować, ale za każdym razem wymykała mu się z rąk, jakby celowo pozwalała mu trafić na swój trop tylko po to, by pokazać mu, że zawsze będzie krok przed nim.

Przyspieszył kroku, by po chwili stanąć przed okazałym budynkiem, który potocznie ludzie nazywali domem. Dla niego jednak była to tylko sterta gruzu, ułożona w przyjemną dla oka kupkę, która dawała mu schronienie przed światem. Stuknął różdżką w bramę wypowiadając cicho zaklęcie. Ciche skrzypnięcie i już był bezpieczny. Z dala od czujnych oczu współpracowników, którzy mimo tak wielu lat, wciąż nie potrafili zaufać byłemu śmierciożercy. Mimowolnie potarł lewe przedramię i ruszył w stronę drzwi wejściowych. W salonie paliło się światło. Miał nadzieję, że Astorii nie będzie jeszcze w domu. Miała spotkać się z przyjaciółkami w SPA. Widocznie szybko im poszło.

-Wróciłem- powiedział z rezygnacją w głosie blondyn i ruszył w stronę salonu. Na kanapie siedziała piękna brunetka, z nogami do nieba. W ręce trzymała kieliszek z winem. Na stoliku przed nią stała niemal już pusta butelka. - Widzę, że zaczęłaś imprezować beze mnie- warknął podchodząc do stolika i zabierając resztkę trunku, którym raczyła się jego żona. 

Draco Malfoy popełnił największy błąd swojego życia. Ożenił się z Astorią dla wygody. Była młoda, piękna, chętna i dobrze urodzona. A on musiał odbudować swoją reputację. Kobieta miała jedną wadę – nie znała umiaru w piciu. Jedna butelka, druga, trzecia. A potem przylatywała sowa z prośbą, by on, Draco Malfoy, raczył odholować swoją wstawioną żonę do domu, bo sama nie jest w stanie tego zrobić. A mimo wszystko prościej było utrzymywać w sekrecie nałóg żony niż zmagać się z plotkami i oszczerstwami, które miałyby miejsce, gdyby doszło do rozwodu.

~~*~~

Hermiona przeciągnęła się zerkając na zegarek. Jeszcze dwie godziny i skończy zmianę. Wróci do domu, odpocznie i zajmie się kolejnymi obowiązkami. Przyjrzała się kartom przyjęcia, które leżały na biurku. Musiała się nimi zająć teraz, póki sytuacja w szpitalu została opanowana. Nie wiadomo, co wydarzy się za chwilę. Z reguły godziny szczytu były stałe, jakby ludzie z zegarkiem w ręku planowali wypadki. Westchnęła, wzięła do ręki pióro i zaczęła wypisywać karty. Jednak nie dane jej było skończyć. Ledwo odłożyła trzecią na mały stosik a ktoś zapukał do drzwi jej gabinetu. Nieco zirytowana odłożyła pióro i zaprosiła gościa do środka.

- Hermiono potrzebujemy cię. Mamy chłopca, który poparzył się wywarem z czykwobulwy. Nikomu nie pozwala do siebie podejść. Może ty jakoś do niego dotrzesz.

Kobieta przewróciła oczami i ruszyła za młodą pielęgniarką na dyżurkę. Tak wyglądała jej praca odkąd na jaw wyszło, że ma dziecko. Julka miała niespełna sześć lat i była całym światem Hermiony. Poświęciła dla niej absolutnie wszystko. Zadbała o to, by miały spokój. Odcieła się od dawnego życia. Dała małej wszystko to, co była w stanie jej dać. Wszystko, prócz ojca.

- Ciekawi mnie, kiedy zaczniecie mnie wzywać do przypadków, które mają więcej niż 5 lat- powiedziała Hermiona wchodząc do małego pokoiku. Na krzesełku siedział mały, przestraszony chłopiec. Ręce pokrywały liczne bąble. W oczach szkliły się łzy i ból. Podeszła do niego i kucnęła, by znaleźć się na wysokości jego twarzy.

- Hej mały, jak masz na imię?- zapytała ciepłym głosem, którym zawsze uspokajała córeczkę, gdy ta się czegoś wystraszyła.
- Mat. Jestem Mat- wyszeptał chłopiec spoglądając na nią z niepewnością.
- Miło mi cię poznać, Mat. Ja jestem Hermiona i chciałabym ci pomóc. Pozwolisz, że obejrze twoje ręce?
Chłopiec po chwili wahania skinął głową. Kobieta odetchnęła i obejrzała bąble. Nie było tak źle. Nie doszło jeszcze do zakażenia. Wystarczyło tylko ostrożnie pozbyć się ropy z bąbli i podać maść gojącą. Uwinęła się z tym raz dwa. Chłopiec na pożegnanie ucałował ją w oba policzki i obiecał więcej nie zbliżać się do warsztatu ojca. Hermiona pokręciła z uśmiechem głową. Doskonale wiedziała, że były to słowa rzucone na wiatr. Wcześniej czy później mały Mat wróci tu z innym urazem. Dzieci ciężko jest upilnować. Zwłaszcza w tym wieku. Są ciekawe świata i najchętniej zbadałyby go dotykając każdą rzecz, która wpadnie im w łapki. Nie raz nie dwa musiała zabierać Julkę do szpitala, by podać jej odpowiednie maści, eliksiry i leki. Ciekawość odziedziczyła po niej. Hermiona w jej wieku była dokładnie taka sama. Chciała wiedzieć, jak najwięcej się da. Denerwowała się, gdy czegoś jej zabraniano. Julia w ten sam sposób marszczyła nos, gdy była niezadowolona. Była niemal kopią swojej matki. Te same bujne, brązowe włosy, mały zadarty nosek i malinowe usta, które rzadko kiedy milczały. Jedyną cechą odziedziczoną po ojcu były oczy. I upór. Hermiona nie należała do osób łatwo się poddających, ale ojciec dziewczynki bił ją na głowę. Mimo tego, że była samotną matką, pracowała czasem po dwadzieścia godzin na dobę i porzuciła wszystko, co kochała, by jej mały skarb miał szanse na normalne życie, cieszyła się, że było w niej coś, co przypominało jej mężczyznę, który przyczynił się do stworzenia tego cudu, który od niemal sześciu lat nadawał jej życiu sens.

1 komentarz:

  1. Jezu , pięknie *,* /\/ajlepszy prolog , jaki czytałam :'( Ocierając łezki oczywiście ///

    /\/aznaczo/\/aa

    OdpowiedzUsuń