poniedziałek, 29 października 2012

Rozdział 7


Pierwsze promienie słońca było niezwykle intensywne, jak na wrzesień. Wdzierały się brutalnie przez zasłony, budząc biednych uczniów. Hermiona przetarła zaspane oczy i spojrzała na zegarek. Miała jeszcze dużo czasu. Przeciągnęła się leniwie i wstała. Jak zwykle nie wiedziała, co na siebie włożyć. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Dziewczyna nieco się zdziwiła. Nie spodziewała się nikogo zwłaszcza o tak wczesnej porze. Zresztą teraz praktycznie wszyscy jej unikali. Bali się albo coś w tym stylu. Nie wnikała w szczegóły.
- Proszę – w drzwiach ukazała się ruda głowa Ginny a za nią cała reszta jej drobnego ciała. Weszła nieśmiało do środka zamykając za sobą drzwi. Oparła się o nie plecami i spojrzała na przyjaciółkę. Bała się? Nie. Ona wiedziała, że Hermiona się nie zmieniła. Że nadal jest tą samą dziewczyną, z którą żegnała się w czerwcu. Może dojrzała. Zmieniła styl. Stała się odważniejsza i pewniejsza siebie. Ale to nadal jej Miona. Miona, za którą cholernie tęskniła. I miała gdzieś, co myślą inni. Ona nie zamierzała się od niej odwracać.
- Miona... Ja... Tęskniłam – powiedziała Ginny i rzuciła się przyjaciółce w ramiona.
- Ja też Ginny. Dziękuję – wyszeptała Hermiona tuląc ją do siebie. Tak się bała, że ją straci. Ona była dla niej jak siostra. Siostra? Ups. Zapomniała. Przecież Vanessa nie odzywała się od kilku miesięcy. Co się z nią działo? Gdzie teraz jest? Vanessa to jej młodsza o rok siostra. Gdy skończyła jedenaście lat zaczęła naukę w Beauxbatons we Francji i od tego czasu widywała ją tylko w święta. I to jeszcze nie zawsze. Nie żeby za nią tęskniła. Nigdy nie miały za dobrych kontaktów. Ale skoro się nie odzywała, to nie świadczyło o niczym dobrym. Szykują się kłopoty. Czuła to.
- Przepraszam za brata i Harry’ego. Zachowali się okropnie – zaczęła Ginny, ale Hermiona jej przerwała.
- Nic ich nie usprawiedliwia. Przyjaźń do czegoś zobowiązuje. Byli przy mnie tyle lat i nagle się odwrócili. To już nawet Pansy i Blaise okazali się lepszymi przyjaciółmi. Bardzo mi pomogli. Nie dałabym sobie bez nich rady
- Co cię łączy z Blaisem? – zapytała ruda uśmiechając się chytrze.
- Na pewno nie to, o czym myślisz. Blaise to mój... kuzyn – powiedziała Hermiona. Była ciekawa reakcji swojej przyjaciółki. Nikt prócz Pansy o tym nie wiedział.
- O cholera. To ty niezłe masz korzenie. Pozazdrościć. No nic zbieraj się. Zaraz śniadanie. Mam nadzieję, że mogę iść z tobą Riddle? – powiedziała poważnie Ginny. Hermiona rzuciła w nią poduszką uśmiechając się kpiąco.
- Nie wiem, czy ktoś taki, jak ty zasłużył sobie na moje towarzystwo – oparła i czmychnęła do łazienki, zanim ruda zdążyła jej oddać.
***
Salon ślizgonów był niezwykle, jak na tak wczesną porę zatłoczony. Uczniowie kręcili się tam i z powrotem. Wśród tego rozgardiaszu pewna czarnowłosa ślizgonka starała się odnaleźć przyjaciół. Dostrzegła w tłumie głowę bruneta i zaczęła przeciskać się w jego stronę. Gdy do niego dotarła nie był sam. Towarzyszył mu pewien przystojny blondyn. Westchnęła cicho i uśmiechnęła się do chłopaków.
- A wy dzisiaj nie idziecie po pannę Riddle? – zapytał Draco uśmiechając się podle.
- A co tobie do tego smoku? – zapytał podirytowany Blaise. Ciągle się tego czepiał. Musiał od samego rana psuć wszystkim humor. Włączając w to samego siebie. Nie odezwali się przez całą drogę do Wielkiej Sali.
***
- Harry a może ona no wiesz... nie jest taka, jak Czarny Pan. Może tylko nazwisko ich łączy? – zapytał szeptem Ron, gdy zasiedli przy swoim stole w Wielkiej Sali. Rozejrzeli się. Nigdzie nie było Hermiony. Jeszcze. Wiedzieli, że lada moment się pojawi.
- Ron ona się zmieniła. Zadaje się ze ślizgonami. To już nie jest nasza Hermiona – odparł ze smutkiem Harry. Do Wielkiej Sali właśnie weszła trójka ślizgonów. Jakież było zdziwienie Harry’ego i Rona, że nie towarzyszyła im Hermiona. Spojrzeli na siebie po czym utkwili wzrok we własnych talerzach. Zgłupieli krótko mówiąc. Już nie wiedzieli, co o tym wszystkim myśleć. To było za wiele, jak na początek szkoły. Aż się bali, co będzie się działo później.
***
Śmiech dwóch dziewczyn niósł się echem po korytarzach. Wszyscy patrzyli na nie zaskoczonym wzrokiem. Hermiona budziła w uczniach strach. Bo wieść o tym, jak się nazywa rozniosła się wręcz błyskawicznie po szkole. Ale ona miała to gdzieś. Wiedziała, kim naprawdę jest i żadne nazwisko tego nie zmieni. Ona taka nie jest. Nie zamierza im niczego udowadniać. Nie tym razem. Gdy weszły do Wielkiej Sali wszystkie twarze zwróciły się w ich stronę. A one? Wybuchnęły jeszcze głośniejszym śmiechem.
- Pójdę się przywitać ok.? – powiedziała Hermiona uspokajając się nieco.
- Idę z tobą – zdecydowała ruda popychając przyjaciółkę. Wszyscy czujnie obserwowali każdy stawiany przez nie krok. A one szły wolno uśmiechając się uroczo i szepcząc do siebie. Takie słodkie. Takie niewinne. Takie kuszące. Takie...
Hermiona podeszła do Blaise całując go w policzek. To samo uczyniła podchodząc do Pansy. Malfoya zaszczyciła krótkim spojrzeniem. Nie miała ochoty na rozmowy z nim. Zwłaszcza po patrolu.
- Hej kochanie. I jak się czujesz? – zapytał Blaise sadzając sobie Hermionę na kolanach. Ginny przewróciła oczami. Ku jej zdziwieniu Pansy przesunęła się robiąc jej miejsce koło siebie. Skorzystała.
- Przyjaciele Miony są naszymi przyjaciółmi – szepnęła jej na ucho uśmiechając się. Ginny o mało nie spadła z ławki. Od kiedy Pansy jest dla niej miła? Skąd w niej ta zmiana. Ginny zamrugała. Może to tylko sen? Na pewno tak. Uszczypnęła się. Zabolało. A jednak to dzieje się naprawdę.
- Jakoś tak dziwnie. Wszyscy na mnie patrzą, jakbym się nie wiadomo skąd urwała – odparła Hermiona robiąc naburmuszoną minkę. Już po chwili zwijała się ze śmiechu łaskotana przez kuzyna. Szkoda, że nikt o tym nie wiedział. Nikt prócz Ginny i Pansy. Wszyscy pewnie uważali ich za parę. I słusznie. Jeden kłopot z głowy.
- Starczy... proszę... zaraz umrę i co wtedy? – zapytała Hermiona dusząc się ze śmiechu.
- Oj ja chyba umarłbym z tęsknoty za tobą – odparł Blaise przytulając dziewczynę. Bardzo się do niej przywiązał. Nie chciał jej tracić. Nawet na chwilę. Była dla niego wszystkim. Stała się taka ważna w ciągu minuty. Sekundy. To niesamowite. To, co ich połączyło jest niesamowite. I takie szczere. Bezinteresowne...
***
Draco siedział z naburmuszoną miną przy swoim stole i bawił się jedzeniem. Stracił apetyt. Spojrzał z ukosa na przyjaciół. Zachowywali się tak beztrosko. Hermiona bujała się na kolanach Diabła a Ginny Weasley plotkowała z Pansy. Świat się kończy pomyślał blondyn. Nie miał najlepszego nastroju. Zwłaszcza po wczorajszym patrolu. A obecność Hermiony, zwłaszcza taka bliska, ani trochę mu nie pomagała. Był zły sam na siebie, że w ogóle zaczynał wczoraj rozmowę. Na co mu to było? Wcale nie poczuł się lepiej. Wręcz przeciwnie. Miał wyrzuty sumienia. Chwila... On i sumienie? Kiepsko z nim. Tak czy inaczej czuł się źle. Od urodzin Hermiony myślał tylko o sobie i o tym, co on czuł. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że ona też cierpi. Typowy ślizgon. Pan Świata od siedmiu boleści. Draco westchnął cicho wstając od stołu. Miał dość tej radosnej gromadki.
- Hej Smoku. Dokąd idziesz? – zapytał Blaise patrząc ze zdumieniem na kumpla. O co mu chodziło? Był zazdrosny? Czy może zły, że poświęcał więcej czasu Mionie niż jemu?
- Przed siebie. Jak najdalej stąd – mruknął odwracając się, gdy ktoś złapał go za nadgarstek
- Nie Malfoy. To my już pójdziemy. Do zobaczenia później – powiedziała Hermiona i razem z Ginny wróciły do swojego stołu.
***
Ten dzień był męczący dla wszystkich. Każdy na swój sposób powracał do trybu ciągłej gotowości i regenerował siły przed kolejnym dniem pełnym nauki i prac domowych. Każdy na swój sposób radził sobie ze stresem. Problemami. No dobra nie każdy. Ale mimo wszystko każdy stara się na swój sposób brnąć przez życie. Byle do przodu. Tylko czy to dobra metoda? Takie byle do przodu ogranicza się do jednostki. Indywidualności. A gdzie tu miejsce dla bliskich? Dla tych, których kochamy? Nie ma. Chyba, że nikogo nie kochamy. Do nikogo nie jesteśmy przywiązani. Wtedy metoda byle do przodu pasuje idealnie. Ale mimo wszystko więcej jest tych osób, które kochają. Które stawiają dobro innych ponad własne. Które płaczą z przyjaciółmi i z nimi się śmieją. Które starają się może nie ofiarować gwizdy z nieba, ale przybliżać to. Które potrafią słuchać. Które potrafią po prostu być. Które...
Jeśli posiadasz prawdziwych przyjaciół to nic więcej do szczęścia ci nie trzeba. Ale co, jeśli osoby, które uważałeś za przyjaciół nimi nie są? Co kiedy zawodzą w najważniejszym momencie? Nie pozostaje ci nic innego, jak iść do przodu nie oglądając się na nich. Skoro odeszli to ich problem. Jeszcze zatęsknią. I to nie raz. Jeszcze zapłaczą. Jeszcze przyjdą przeprosić. I co wtedy? Zastanów się, czy jesteś w stanie im wybaczyć i jednocześnie być gotowym na to, że taka sytuacja może się powtórzyć. Czasami lepiej zaoszczędzić sobie bólu i łez...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz